Zachodnie wiatry przywiały chmury nad prawie całą wyspę, wszędzie leje. Wszędzie - poza wschodnim wybrzeżem. Dla odmiany tamte okolice nic sobie nie robią z nadchodzącej jesieni - temperatura dochodzi nawet do 29 stopni. Jedziemy!
Na początek Cape Kidnapper i kolonia głuptaków. Rzeczywiście na najmądrzejsze nie wyglądają :-)
|
Pierwsze oznaki głuptaków |
|
Młody głuptak |
|
W tle Cape Kidnapper |
|
Kolonia głuptaków |
|
Karmienie |
|
Kolejna kolonia - prawie na końcu półwyspu |
|
Gannet Adventures - prawie jak tramwaj konny pod Morskie Oko |
Po południu wycieczka do Napier - w poszukiwaniu
Art Deco.
Na drugi dzień jedziemy na Mahia Peninsula - wg przewodnika Lonely Planet "piękny półwysep, piękne plaże, tylko bez turystów". Półwysep okazuje się znacznie większy niż nam się na początku wydawało. A po ponad godzinie jazdy szutrową drogą dojeżdżamy do jej końca (tzn. do farmy) i podjeżdża do nas farmer: "taaaa, na mapie niby jest droga, i co pewien czas jacyś turyści się tu pojawiają... ale droga się kończy tutaj, żadnego dojścia do plaży nie ma..." Ostatecznie okazuje się, że plaże są, ale na początku półwyspu...
|
Końca drogi nie widać... |
|
Już niedaleko... |
|
Koniec drogi - "Pure New Zealand" |
|
Mahia Beach |
|
Te Mata Peak |
|
Okolice Napier i Hastings |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz